poniedziałek, 14 lipca 2014

Wydawać mniej




Muszę się przyznać, że nigdy nie byłam osobą oszczędną. Dorastałam w latach dziewięćdziesiątych, kiedy po ciężkich czasach, mógł wreszcie zaszczepić się w nas konsumpcjonizm. We mnie osiadł na dobre. Nigdy też nie powodziło mi się wystarczająco źle, żebym musiała ograniczać wydatki. 


Dlatego, kiedy niedawno zdecydowaliśmy się na uszczuplenie budżetu, rozważne gospodarowanie dostępnymi środkami czy jak kto woli zaciśnięcie pasa, przyszło mi pokonać wewnętrzny opór. Stanęły przede mną dwa wyzwania:
  • zmiana znaczenia jakie przypisuję rzeczom materialnym
  • zmiana nawyków związanych z wydawaniem pieniędzy
Nad sukcesami (albo ich brakiem) przy realizacji punktu pierwszego pochylę się innym razem, dziś zaś kilka słów o wydawaniu, czy raczej nie-wydawaniu. 

Zdecydowanie łatwiej jest zapanować nad postanowieniami, dotyczącymi rzeczy które mamy zacząć robić od tych, których mamy zaniechać. Jeśli podejmę decyzję o codziennym sprzątaniu albo jedzeniu warzyw, mogę łatwo od siebie wyegzekwować realizację celów. Jeśli mam sprzątnąć, sprzątam i jest sprzątnięte. Cel zrealizowany. Następnym razem sprzątnę jutro. Z warzyw rano robię sałatkę, na kolacje duszę szpinak i warzywa zostają zjedzone. Temat zamknięty. Kiedy jednak przychodzi mi czegoś unikać, czy to bałaganu, czy słodyczy czy wydawania pieniędzy...tu sprawa się komplikuje. Pokusy czekają na każdym kroku od rana do wieczora. 

Aby ułatwić sobie zadanie, sporządziłam listę pomniejszych celów, które przybliżą nas do konsumpcyjnej wstrzemięźliwości, a może nawet wejdą w nawyk?


  • Zrezygnować z prenumerat, subskrypcji, abonamentów. Na pierwszy ogień pójdą trzy nieużywane telefony komórkowe oraz abonament telewizji kablowej której u nas nikt nie ogląda (nawet nie mamy telewizora).
  • Nie kupować tego co niepotrzebne. Przed każdym (prawie każdym) zakupem, zadam sobie pytanie: "Czy jest mi to konieczne? Czy mogę zastąpić ten produkt czymś co posiadam?"
  • Kupować tańsze odpowiedniki markowych produktów. Oczywiście nie wszystkich. Perfumy niech będą oryginalne. Ale parmezan albo środek do czyszczenia toalety zapewne może być marki z marketu bez znaczącej utraty jakości. 
  • Nie wyrzucać jedzenia. Banalne, ale trzeba będzie nad tym popracować. 
  • Ograniczyć liczbę kaw wypijanych w kawiarniach, ilość jedzenia zamawianego do domu oraz wizyty w restauracjach. Wspólne, rodzinne robienie sushi czy pizzy może okazać się dobra zabawą!?
  • Oszczędzać prąd, gaz i wodę. Tutaj dość dobrze dajemy sobie radę, za wyjątkiem wody która jest ofiarą naszego zamiłowania do długich i obfitych kąpieli. Na początek zmienię baterię w wannie :)
  • Sprzedać, oddać lub wyrzucić rzeczy które od dawna czekają na wszelki wypadek, może kiedyś czy czarną godzinę. Czarniejszych godzin nie planuję, więc jeśli nie zużyjemy lub nie założymy czegoś teraz, zapewne nie zużyjemy i nie założymy nigdy. Pora się pożegnać. 
  • Unikać pokus. Na spacer iść do lasu, zamiast do galerii handlowej. Do sklepu chodzić z lista zakupów. W internecie szukać konkretnych rzeczy, które chcę kupić. Przestać przeglądać maile reklamowe, w szczególności produktów i marek do których mam słabość. 
  • Korzystać w pełni z tego co tańsze i darmowe. Raz w tygodniu można zwiedzać za darmo wiele wystaw, a w dni powszednie znacznie mniej kosztuje kino. Koncerty na świeżym powietrzu? Pikniki rodzinne? 


Do dzieła! 

środa, 9 lipca 2014

Bałagan



No i jest pierwszy kryzys. Pewnie mogłam się go spodziewać. Nie od dziś wiadomo, że nawet najciekawsze zajęcie kiedy staje się rutynowe, w sposób nieunikniony wywoła chociażby przejściowe uczucie frustracji czy znużenia. Tak też się stało. Ekscytację nowym stylem życia, przyćmiła nieco powtarzalność zadań. 

Mam wrażenie, że w tym tempie wdrażania minimalizmu, poziom zadowolenia z efektów osiągniemy w wieku emerytalnym. Jak napisał ostatnio Konrad z Drogi do Prostego Życia, cytując Tadeusza Kotarbińskiego  "Porządek trzeba robić, nieporządek robi się sam". I choć trudno czteroosobową rodzinę z jednym psem nazwać wielodzietną, bałagan ma się u nas świetnie. Nocą zakrada się do kuchni, aby przywitać mnie rano w pełnej okazałości. W dzień spontanicznie rozprzestrzenia się w całym domu.

Każdego dnia staram się wygospodarować chociaż kilka chwil na gruntowne porządkowanie, segregowanie oraz wyrzucanie rozmaitych przedmiotów w różnych miejscach domu. Niestety oazy porządku giną w bezkresie bałaganu. Zupełnie jakby niczego nie ubywało. 

Nie planuję się poddawać. Nie tak łatwo rezygnuję. Wierzę że efekty przyjdą, nawet jeśli każą na siebie trochę poczekać. Nie biorę udziału w konkursie na najlepszą panią domu. Nie będę też ścigać się sama ze sobą.  Każda raz wyrzucona, oddana czy sprzedana rzecz, nie będzie już nigdy bałaganem, a w każdym razie nie u nas w domu! Minimalizm rodzi się z umiaru, więc w samym minimalizmie też trzeba umiar zachować. Porządkować wystarczająco dobrze - niekoniecznie najlepiej jak się da. 

Niech kropla drąży skałę. Pora pogodzić się z faktem że mając dzieci nie będę miała domu rodem z wnętrzarskich blogów, gdzie pod hasłem minimalizm kryją się białe tafle płaskich powierzchni, wielkie okna, świeże kwiaty i nieliczne skandynawskie mebelki.

W domu z dziećmi zawsze będą okruchy, zabawki i wiszące pranie. 

poniedziałek, 7 lipca 2014

Mniej rzeczy. Zaczynamy



Mniej rzeczy. To hasło ma nam towarzyszyć przez najbliższe tygodnie, a może nawet miesiące. Posiadając ogromna ilość bardziej i mniej potrzebnych rzeczy, kupowanie nowych zostało zawieszone do odwołania, a miejsce zakupów zajęło porządkowanie dóbr które już mamy, z naciskiem na pozbywanie się. 

Pierwsze chaotyczne próby dają dość satysfakcjonujące efekty, chociaż nie ulega wątpliwości że są one widoczne jedynie lokalnie, w konkretnych uprzątniętych obszarach. W skali całego domu raczej nie rzucają się jeszcze w oczy. 

Okazuje się ze uporządkowaną łazienkę dużo łatwiej się sprząta. Kiedy pomnożyć tę łatwość przez trzy łazienki w naszym domu, można zaryzykować stwierdzenie że sprząta się trzy razy łatwiej... Ok. Szkoda że to tak nie działa. Kosmetyki, pieluchy, leki, ręczniki maja się świetnie w plastikowych pojemnikach i na półkach. Wszystko co wypłowiało, przeterminowało się, jest za małe albo dawno nie używane, trafiło do śmietnika lub zostało odłożone do oddania. No bo kto korzysta na raz z dwóch szczoteczek do zębów? Czasy w których warto byłoby zachować drugą na wszelki wypadek minęły (oby) bezpowrotnie. 

W innych pomieszczeniach sukcesy są mniej spektakularne, ale pozwólmy kropli drążyć skałę. Nie próbujemy przecież realizować projektu "w tydzień do minimalizmu", lecz wprowadzać długofalowe zmiany. Kilka osobistych obserwacji - na dobry początek warto:
  • Zatrzymać przypływ nowych rzeczy. W skutek chwilowego zastoju finansowego, decyzja o niekupowaniu okazała się łatwiejsza niż można by się tego spodziewać. Bardzo pomaga niechodzenie do sklepów. 
  • Znaleźć możliwe opcje dla rzeczy z których chcemy zrezygnować. Wydaje się banalne, ale jeżeli próbując uporządkować przekłada się rzeczy z jednego miejsca na drugie, praca przypomina drogę Syzyfa i raczej nie prowadzi do minimalizmu. Możliwe opcje to: sprzedać na Allegro, oddać rodzinie lub znajomym, szkolnej świetlicy, bibliotece, potrzebującym, wreszcie wyrzucić na śmietnik 
  • Zacząć od czegoś małego. I łatwego. Rada rodem z połowy poradników, całkiem sensowna. Zaczynając od małego obszaru do uporządkowania, szybko zobaczymy małe efekty. 
  • Zacząć od czegoś dużego (tak, tak, to nie pomyłka). Rada rodem z drugiej połowy poradników. Gdybym miała w planie wyrzucać np. duże meble, zaczęłabym właśnie od nich, aby od razu cieszyć się proporcjonalnie dużym sukcesem. 
  • Poczucie winy nie jest dobrym pretekstem do gromadzenia rzeczy. Sam fakt że coś było drogie albo otrzymane w prezencie, nie sprawia że staje się potrzebne!

środa, 2 lipca 2014

Wyprzedaże, nie dziękuję



Minęły pierwsze dni od podjęcia przez nas decyzji o wdrażaniu w życie minimalizmu. No cóż, na chwilę obecną nie jest szczególnie ciężko. Najpierw był weekend i korzystaliśmy z ładnej pogody, wiec wyrzucanie, sortowanie, oddawanie i sprzedawanie nadmiaru naszego dobytku - postanowienie numer jeden - zostało odroczone. W kolejnych dniach nie byliśmy w żadnych sklepach, za wyjątkiem lokalnego spożywczego oraz pana sprzedającego czereśnie ze skrzynki przy drodze, wiec nie było pokus do nabywania nowych dóbr. 

W galeriach handlowych trwa sezon wyprzedaży.  Będę musiała mieć na uwadze obchodzenie ich z daleka, aby móc dotrzymać postanowienia numer dwa, o nie wydawaniu pieniędzy, na rzeczy inne niż absolutnie konieczne. Jeszcze całkiem niedawno wydawało mi się, ze zakup trzech par przecenionych spodni w ulubionej sieciówce czy dwóch solidnych reklamówek nowych ciuchów dla dzieci (również w SUPER-cenach oczywiście) jest wydatkiem więcej niż niezbędnym. Ale nie jest i tego się trzymajmy :)

Aby wynagrodzić sobie braki w sezonowych zakupach, wieczorem zdecydowałam się na przegląd garderoby, a konkretnie plastikowych pojemników i półek z ubraniami czekającymi aż dzieci urosną. Są tam kupione przeze mnie "na zapas" rozmaite ubranka, liczne prezenty od babć, cioć i znajomych przezornie kupujących "na dwa rozmiary do przodu", a także trochę ciuszków otrzymanych w spadku po zaprzyjaźnionych dzieciach. 

Ubranka zostały wstępnie posegregowane rozmiarowo. Te które zupełnie nie przypadły mi do gustu (gdy je kupowałam miałam zapewne chwilowy przypływ niepoczytalności) odłożyłam. Jeszcze w tym tygodniu planuję uporządkować szafę Poli, w której leży sporo za małych ubranek.  Postaram się sprzedać kilka z nich na Allegro. Jeśli znajdą się chętni, będę miała większą motywację do rozstania się z innymi rzeczami. 

wtorek, 1 lipca 2014

Zaczynamy


Od dłuższego czasu, gdzieś z tyłu głowy błąkała mi się myśl o tym, że dobrze by było zacząć stosować w praktyce wszystkie mądre rady które przeczytałam w książkach i na blogach o minimalizmie. W związku z przejściowymi kłopotami finansowymi jakie dotknęły naszą rodzinę, zdecydowaliśmy się ograniczyć nasze codzienne wydatki i zobowiązania finansowe do minimum. 

Pierwszą myślą jaką miałam po podjęciu tej decyzji było zadowolenie z faktu, że minimalistami dotychczas nie byliśmy. Decydując się na niekupowanie niczego oprócz jedzenia i środków higienicznych przez najbliższe kilka miesięcy, mogłam być pewna że zgromadzone w domu niezliczone rzeczy, zaspokoją wszystkie nasze podstawowe potrzeby, a nawet większość zachcianek. Posiadamy zapas ubrań, kosmetyków, nieprzeczytanych książek, nieobejrzanych filmów, gier planszowych i komputerowych, zabawek, sprzętu sportowego, elektronicznego, narzędzi, a nawet piętrzące się apetycznie w kuchennych szafkach stosy jedzenia (czyżby w oczekiwaniu na klęskę żywiołową i odcięcie na wiele tygodni od dostaw żywności?). 

W drugiej kolejności zaczęłam się zastanawiać, jak to się stało, że w naszych szafach, szafkach, na półkach, w garderobie, pojemnikach, albo po prostu na podłodze, leżą setki złotych, które wydawało nam się wydawać na ABSOLUTNIE potrzebne rzeczy. Jak się okazuje duża część z nich była tylko umiarkowanie potrzebna, gdyż nie są one obecnie noszone, czytane, oglądane, używane...  Część z tych zakupów nadal posiada metki, gdyż przyjemność wykorzystania zakończyła się w momencie przeniesienia ich przez próg. 

Pogrążona w zadumie nad zasadnością posiadania trzech par nart dla jednej osoby, poczułam się przytłoczona ciężarem pękatych szaf i pełnych półek. W mojej głowie zakiełkowała myśl, że warunki do zmiany stylu życia jeszcze nigdy nie były tak korzystne. 

Przeprowadziłam rozmowę z rodziną. Podjęliśmy wyzwanie. Zaprosiliśmy do domu minimalizm.

O naszej rodzinnej drodze do minimalizmu przeczytasz na tym blogu.